Wednesday, January 4, 2012

Male Miasteczka


Kolejne dni uplynely glownie na pokonywaniu kilometrow, i po kilku tygodniach tego samego krajobrazu zaczela dopadac nas nuda. Jechalismy tak z jednego malego miasteczka do nastepnego, starajac sie wyrobic jak najlepsza ilosc kilometrow dziennie, bo przez ponad 1000 km, atrakcji bylo malo, badz wcale.

Kazda, nawet malutka wioseczka ma miejski kamping, a w kazdej takiej wioseczce duzo jest bezpanskich psow. Zyczliwosc dozorcy, wiele zielonego i mala ilosc ludzi czynia te miejsca wprost idealnymi miejscami dla takiego Reksia czy innego Azora. I podobnie jak kazdy szanujacy sie Argentynczyk, kazdy szanujacy sie argentynski pies robi duzo halasu. W nocy. Cala psia spolecznosc ozywa okolo 2 nad ranem i zaczyna intensywne szczekane dyskusje trwajace do switu. Przez pierwsze noce staralismy sie byc sprytni i przekupic je kawalkiem miesa albo zastraszac. Psy zazwyczaj reagowaly niczym innym tylko dalszym szczekaniem... Wiec przez te kilka nocy krecilismy sie przez wiele nocnych godzin w duchu przeklinajac te male argentynskie miasteczka...

I teraz prosze sobie wyobrazic, w tych naszych zachodnich znudzonych krajach sa organizacje, ktore zajmuja sie niczym innym, tylko wysylaniem mlodych wolontariuszy do pracy z bezpanskimi psami w Ameryce Poludniowej. Ci wszyscy szalenie wyedukowani ludzie dobrze wiedza, jak bardzo te biedne, zacofane kraje potrzebuja pomocy, dlatego spiesznie wydaja setki dolarow na szczepionke na wscieklizne i jada karmic niczyje psy. Rece opadaja...

Ktorejs nocy psy przestaly szczekac. Przez chwile to byl najlepszy wieczor od wielu dni, ale zaraz potem zaczela sie wiejska techno impreza trwajaca do rana... Kolejna nie przespana noc. I potem kolejny dzien kiedy trzeba rano wstac i mimo wszystko jechac dalej, w namiocie przeciez i tak za goraco...

Wednesday, December 28, 2011

San Carlos de Bariloche

Bariloche i okolice to ulubiona wakacyjna miejscowka Argentyny, a zaczyna sie kiedy Cuarenta skreca z nudnego plaskiego stepu w strone gor. Tam wszystko sie zmienia. Nagle pojawiaja sie drzewa i kwiaty, jazda staje sie bardziej zroznicowana wsrod wysokich szczytow i samo Bariloche lezy nad wielkim jeziorem. Dookola jest chyba z 5 parkow narodowych, ktore zadowola kazdego, nawet najwybredniejszego milosnika przyrody, a za dowod niech sluzy nazwa tego regionu- Kraina Siedmiu Jezior.

Niestety na poczatku tego roku, po wybuchu wulkanu w Chile, wiatr zwial caly pyl w strone Argentyny, na Bariloche wlasnie, i cala wakacyjna utopie szlag trafil. Jechalismy tam wiec pelni niepewnosci jak naprawde sprawy sie maja kilka miesiecy po katastrofie. Tam tez byl wazny punkt naszej podrozy, poniewaz mijal pierwszy miesiac i rozstawalismy sie z Danem i Ania, aby dalej kontynuowac podroz na polnoc we dwoje.

Okazalo sie, ze Bariloche wysprzatane jest z niesamowita dokladnoscia. Dachy, ulice i ogrody nie wskazuja na to, ze kilka miesiecy wczesniej pylu bylo z pol metra, jednak co pare metrow przejezdza sie obok usypanych gorek z pylu, a im dalej od centru wzdluz jeziora, tym tych gorek wiecej. A ze pyl wulkaniczny jest tak drodny jak maka, kazdy najdrobniejszy wiaterek porywa troche ze soba. Sciezki dojazdowe i plaze sa rowniez pelne pylu, ktory unosi sie przy kazdym kroku i po paru minutach marszu nogi wygladaja na sine a buty cale sa umorusane od tego szarego swinstwa.

Najbardziej jednak ucierpiala przyroda. Wiele jest martwych, wysuszonych drzew, a gorskie szczyty, ktore powinny byl okryte czysta biela, cale sa szare w ciaglej pylnej mgielce, ktora unosi sie z wiatrem. Lasy na horyzoncie maja tylko przeklamana zielen... Zdecydowanie widac, ze cos jest nie tak, bo krajobrazowi blizej do czarno-bialej fotografii niz soczystej zieleni, ktora teraz ogladac mozna tylko na zdjeciach . Wszystko ma odcien szarosci. Po horyzont. 

Po wsadzeniu Ani i Dana do autobusu i po wzruszajacym pozegnaniu, chcielismy nawet zostac na kampingu dwie noce wiecej, zeby odpoczac i przejsc sie do parku, jednak wszedobylski pyl wykurzyl nas nastepnego dnia. Przy najdrobniejszym spacerze, nos jest zatkany, nieprzyjemnie sie oddycha, a wlosy zaczynaja byc jak druty. Pyl, ktory unosi sie na wietrze, lub przy kazdym kroku, wlazi wszedzie. 

Bariloche to smutne miejsce w tym roku. Mimo, ze ludzie wspaniale poradzili sobie z ratowaniem miasta, ratowanie przyrody to duzo trudniejsze zadanie. Dookola setki kilometrow lasow i gor, do ktorych trudno jest dotrzec, a co dopiero usunal wulkaniczny pyl... Mam nadzieje ze Mama Natura w koncu sobie z tym poradzi, bo inaczej nie wiem co zostanie Argentynie z tej prawdziwie pieknej i zyznej Patagonii...


 
Wyjezdzajac wpadlismy z deszczu pod rynne. Kolejne 100 kilometrow naszej trasy znajdowalo sie w chmurze pylu. Mimo ze rano w Bariloche swiecilo slonce i nie bylo ani jednej chmurki na niebie, teraz slonca nie bylo w ogole, wszystko bylo szare, a widocznosc w najgorszych miejscach nie przekraczala 10 metrow. Jechalismy wzdluz rzeki, wzdluz ktorej pelno bylo porzuconych domkow letniskowych i kampingow przysypanych pylem. Wiele drzew bylo wysuszonych, gdyby nie inne samochody, zycia dookola w ogole by nie bylo.

Jezeli znacie „Droge” McCarthy’iego to wlasnie przez jego ksiazke jechalismy.
A jezeli nie, to wyobrazcie sobie swiat po koncu swiata... 

O rany! Jaka to byla ulga kiedy wyjechalismy z tej dziwnej krainy. Uczucie ulgi, ze swiat sie jednak nie skonczyl towarzyszylo nam przez wiele godzin. Tego dnia pusty i plaski step byl piekniejszy niz kiedykolwiek wczesniej...


Thursday, December 22, 2011

Marmurowe Groty

Ktos komus powiedzial, a ten ktos przekazal Danowi, ze podobno w Chile sa piekne marmurowe groty. 

Wystarczylo to na natychmiastowa zmiane planow i po raz kolejny jechalismy w strone Andow do granicy z Chile, zeby zobaczyc cos ciekawego. Dodatkowa sila byly kolejne kilometry bez asfaltu i nieciekawie malo atrakcji po argentynskiej stronie, wiec nie mielismy nic do stracenia. O Chile do tej pory wiedzielismy tyle ile spontanicznych informacji zdobylismy od znajomych, bo sami argentynczycy wiedza niewiele albo prawie nic. Moze wiaze sie to z tym, ze wiekszosc przejsc granicznych w tym rejonie zostala otwarta dopiero na przestrzeni ostatnich paru lat... Ale tak naprawde to nie wiem...

Patagonia po stronie Chile przez wiele lat byla zupelnie odcieta od reszty kraju, i droga ktora jako tako laczy polodnie z polnoca istnieje dopiero od okolo 20 lat. Wczesniej jedyna opcja byla przeprawa wodna, zreszta nadal jest kilka nieprzejezdnych miejsc, gdzie trzeba przesiasc sie na statek, badz prom.

My zdecydowalismy sie udac dookola jeziora General Carrera do malutkiej wioseczki Rio Tranquilo, gdzie zdecydowalismy sie odpoczac i skad mielismy najwieksza szanse zobaczyc slynne groty. Nie wiem dlaczego ta droga jest tak malo znana wsrod turystycznego tlumu, jedyni jako tako poinformowani wydaja sie byc Izraelczycy, ktorych spotyka sie z rzadka. Bowiem przeprawa dookola tego wielkiego jeziora jest zdecydowanie najpiekniejsza jazda, ktora kiedykolwiek mialam okazje odbyc. Jedzie sie wsrod osniezonych gor dramatycznie wyrastajacych prosto z glebokiej, prawie czarnej wody, wsrod lasow, strumieni i ostrych skal. Jednak co tu wiecej pisac... Glos oddaje zdjeciom:

Gdybym wczesniej zaczela robic zdjecia tych szalonych znakow, zeraz mielibysmy juz niezla kolekcje...

Laguny na poczatku trasy



Przepraszam za to przekrzywione zdjecie... to chyba z wrazenia...

Juz na lodce, czekamy na marmurowe skaly


Troche widac tu jaka niesamowicie przejzysta jest woda


 

Jadac juz w kierunku Argentyny wzdychalismy tylko przy kazdym pieknie polozonym domku nad jeziorem i marzylismy o byciu na emeryturze z kupa kasy i licencja pilota, zeby do takiego malego raju przylatywac sobie na spokojny weekend. Chile mimo tego ze takie cieniutkie, zdaje sie ze dostalo ten smakowitszy kasek Patagonii. Tam jest natura, o ktorej Argentyna moze tylko pomarzyc. 



Rozochoceni stwierdzilismy, ze przeprawiamy sie przez ten nowy ulubiony kraj, jednak entuzjazm trwal tylko dopoki droga byla dobra.Bo kiedy przestala byc dobra, stala sie tak zla, ze dla Manoli absolutnie nie przejezdna. Kamienie i dziury, ktore tam napotkalismy sprawily, ze Cuarenta stala sie droga po chmurach i kiedy stanelismy przed struminiem, ktory na kilkumetrowym odcinku rozszarpal droge doszczetnie, nie dalo rady dalej. Wracalismy do Argentyny jak niepyszni...

Przejscie graniczne wsrod pustkowia, gdzie dziennie przejezdza podobno 7 samochodow ( jak dobrze pojdzie) lezy na drodze oczywiscie wyzwirowanej. Wiec te 200 kilometrow zajelo nam okolo 10 godzin... moze wiecej. Ale to niewazne, bo Manola dala rade, w koncu dotarlismy do asfaltu i bylismy zbyt pochlonieci trawieniem widokow z poprzednich kilku dni, zeby nawet zauwazyc jak gruba warstwa kurzu i piachu przykryla nas i bagaze przez to ciagle przeprawianie sie przez drogi ekstremalne.

Kurz we wlosach, zebach, nosach, uszach...

 Pare dni temy podliczylismy, ze lacznie przejechalismy ponad 1000 km po zwirze i piachu. Samochod zachowywal sie na ostatnich jego kilometrach jak blaszana puszka pelna rozluzowanych czesci, ktora w kazdym momencie moglaby rozklekotac sie i rozpasc na wszystkie strony. Jednak na porzadnej drodze caly czas trzyma fason.

Czterdziestka


Czyli La Cuarenta albo Ruta 40…

A dostala wlasny wpis dlatego ze to najdluzsza droga w Argentyniei zdaje sie, ze jedna z dluzszych w swiatowym rankingu; swoimi kilometrami zdecydowanie moze mierzyc sie z amerykanska Route 66. Od poludnia kraju, biegnac przy pasmie Andow, do samej granicy z Boliwia, mierzy okolo 5000 kilometrow. 


Wyzwanie, i zarazem magia Czterdziestki w Patagonii wiaze sie glownie z zaludnieniem tak rzadkim w tej czesci kraju, ze nawet najmniejsza chalupinka zaznaczona jest na mapie jak male miasteczko. Ruch na drodze jest znikomy, i co za tym idzie, ciagle brakuje benzyny. Poradzono nam miec wystarczajaco duzy zapas wody na wypadek utkniecia na pustkowiu z zepsutym samochodem, i z aprobujacym kiwnieciem glowa, zyczono powodzenia.

Cuarenta znana jest z braku asfaltu i niekonczacego sie zwirowego szlaku, ktory przy kazdym przejezdzie samochodu wznieca kupy kurzu. Ostatnie lata jednak przyniosly zmiany, od kiedy zaczeto ja asfaltowac. Od El Calafate do malutkiego miasteczka Tres Lagos jechalo nam sie wspaniale, asfalt byl w znakomitym stanie i caly czas romantycznie wierzylismy, ze jazda po zwirze to jedyne czego chcemy. Chyba bylismy za daleko Ziemi Ognistej zeby pamietac jazde 30 km na godzine... 

Jak sie okazalo droga nie byla zla. Zwir byl twardy, oprocz kurzu jechalo sie naprawde niezle.
Tylko tragedia tych 400 kilometrow polegala na tym, ze ta stara dobra Czterdziestka byla akurat w trakcie asfaltowania i swe prawdziwe, lagodne oblicze pokazywala niezmiernie rzadko, raz na jakis czas moze po 2-3 kilometry. Dla Manoli pozostalo „Desvio”, czyli objazd biegnacy wzduz swiezutkiej, lecz niedostepnej szosy, zrobiony na predce, pelen dziur i duzych kamieni- mowiac krotko 20 kilometrow na godzine. Jedynym pocieszeniem w tej slamazarnej i stresujacej podrozy byly gwanako, ktore wczesniej przedstawilam jako lamy (coz za ignorancja! lamy sa bardziej dostojne i futrzaste) i nandu, czyli malutka patagonska wersja strusia. Cale to towarzystwo okazalo sie bardzo ciekawskie, wiec moglismy ogladac je z prawie bliska.


Mimo ze benzyny w baku nie brakowalo i mimo, ze wiedzielismy ze przed nami na pewno dwie stacje przed docelowym miasteczkiem, wiedzeni jakims dziwnym przeczuciem zboczylismy z trasy jakies 50 kilometrow zeby zatankowac i uratowalo to co najmniej 4 dni naszej podrozy. W Gobernador Gregoles benzyny brakowalo juz od kilku dni, jednak oczarowalismy pana, ktory zgodzil sie sprzedac nam ostatnie 10 litrow, ktore trzymal na sytuacje awaryjna.
Uratowalo nas to.

Stacje, ktore byly „pewniakami” okazaly sie nie miec benzyny i nie wiadomo bylo kiedy dostawa. Spotkalismy kilku przerazonych podroznikow, ktorzy utkneli posrodku tego potagonskiego niczego, nie wiedzac kiedy moga ruszyc dalej.
Toczac sie i oszczedzajac benzyne jak sie da, dojechalismy do stacji w docelowym miasteczku Perito Moreno (tak, nazywa sie tak samo jak lodowiec, jednak lezy jakies 600 km dalej) na doslownie ostatnich kropelkach. Kiedy wiedzielismy ze sie udalo, bo wjazd do miasta jest ze sporej gorki, czulismy sie jak podroznicy na pustyni, ktorzy bliscy konca, nagle znajduja oaze. 

Moze jezeli chodzi o nas, to troche przesadzone, ale obiecuje, ze slyszelismy jak Manola odetchnela z ulga...

:)

P.S Mimo, ze Cuarenta towarzyszyla nam dalej setkami, a moze i nawet tysiacami kilometrow, ogranicze sie do opisania tych wlasnie najdramatyczniejszych, bo dalej asfalt byl nieskazitelny.

Tak i droga i krajobraz- lepiej! Ostatnie kilometry przed Perito Moreno juz na asfalcie...

Saturday, December 17, 2011

Pani Samochod


Bardzo przepraszam, chyba nie przedstawilam jeszcze naszego samochodu. Sa tylko opisy dramatycznych z nim przezyc... 

A wiec tak: Nasz przyjaciel Ollie gdy tylko go zobaczyl, oznajmil ze nie tylko kazdy samochod musi miec imie, ale tez kazdy liczacy sie samochod w filmach akcji ma kobiece imie. 
Zaczely sie wiec sypac najrozniejsze pomysly, ale jakto jest z kazdym dobrym przezwiskiem- musi przyjsc samo. Przy okazji odwiedzin rodzinnego miasteczka Kevina i opsypaniu samochodu pylem wulkanicznym, pod nasza nieobecnosc ktos w tym kurzu na oknie napisal palcem na szybie „Hola Manola!”

 I tak juz zostalo.

A wiec:

- Manola jest kobieta ociezala. Swoje juz przezyla, a tym bardziej ze jest nas czworka z wielkim bagazem, zawieszenie jest bardzo niskie-  jak zreszta dowiedzieliesmy sie w Ushuai walac nosem w gorke rozwalajac przy tym pojemnik oleju skrzyni biegow.

- Manola jest kobieta luksusowa. Nie za dobrze znosi kiepskie drogi i zle traktowanie. Woli asfalt i piekne widoki. 

- Manola jest chumorzasta. Ma swoje widzi mi sie i potrafi sie posrodku niczego wylaczyc i dalej nie ruszyc, a kiedy my mamy juz serca w gardle, laskawie pozwala wlaczyc silnik i rusza dalej.

- Manola jednak przede wszystkim lubi podroze i ceni sobie Jonasowa opieke. Zepsula nam sie juz dwa razy, jednak zawsze jest to w miejscu blisko mechanika, ktory na dodatek wie co robi i nie wystawia astronomicznych rachunkow. A pozatym Jonas dba o nia jak o ksiezniczke, sprawdza plyny, bada kola, i gdy cos nie brzmi najlepiej zawsze sie tym interesuje.

Tak wiec Manola mimo wiele przejechanych juz kilometrow i wielu przygod dowozi nas zawsze na miejsce z wielka gracja.

Viva Manola!