Kolejne dni
uplynely glownie na pokonywaniu kilometrow, i po kilku tygodniach tego samego
krajobrazu zaczela dopadac nas nuda. Jechalismy tak z jednego malego miasteczka
do nastepnego, starajac sie wyrobic jak najlepsza ilosc kilometrow dziennie, bo
przez ponad 1000 km, atrakcji bylo malo, badz wcale.
Kazda, nawet
malutka wioseczka ma miejski kamping, a w kazdej takiej wioseczce duzo jest
bezpanskich psow. Zyczliwosc dozorcy, wiele zielonego i mala ilosc ludzi czynia
te miejsca wprost idealnymi miejscami dla takiego Reksia czy innego Azora. I podobnie
jak kazdy szanujacy sie Argentynczyk, kazdy szanujacy sie argentynski pies robi
duzo halasu. W nocy. Cala psia spolecznosc ozywa okolo 2 nad ranem i zaczyna
intensywne szczekane dyskusje trwajace do switu. Przez pierwsze noce staralismy
sie byc sprytni i przekupic je kawalkiem miesa albo zastraszac. Psy zazwyczaj
reagowaly niczym innym tylko dalszym szczekaniem... Wiec przez te kilka nocy
krecilismy sie przez wiele nocnych godzin w duchu przeklinajac te male argentynskie
miasteczka...
I teraz prosze
sobie wyobrazic, w tych naszych zachodnich znudzonych krajach sa organizacje,
ktore zajmuja sie niczym innym, tylko wysylaniem mlodych wolontariuszy do pracy
z bezpanskimi psami w Ameryce Poludniowej. Ci wszyscy szalenie wyedukowani ludzie
dobrze wiedza, jak bardzo te biedne, zacofane kraje potrzebuja pomocy, dlatego
spiesznie wydaja setki dolarow na szczepionke na wscieklizne i jada karmic niczyje
psy. Rece opadaja...
Ktorejs nocy psy
przestaly szczekac. Przez chwile to byl najlepszy wieczor od wielu dni, ale
zaraz potem zaczela sie wiejska techno impreza trwajaca do rana... Kolejna nie
przespana noc. I potem kolejny dzien kiedy trzeba rano wstac i mimo wszystko jechac
dalej, w namiocie przeciez i tak za goraco...